Wchodzi Starosta zapytać co to za krzyki. Na odpowiedź Starościny, że się źle czuje mówi "Ciało pewnie zdrowe, lecz te diabelskie książki bałamucą głowę". Za czasów jego matki kobiety piekły, przędły, szyły i były szczęśliwe. Starościna mówi płacząc, że jak mu się nie podoba, mogą się rozwieść, ale Starosta na boku mówi, że utraciłby połowę rocznego dochodu, gdyby się rozwiedli, mówi do niej "robaczku".
Mówią o Szarmanckim dla Teresy. Starosta mówi, że Walery morałami nie zarobi, że córce trzeba będzie dać posag, a on nie zamierza. Na to Starościna, że Szarmancki na pewno ceni wyżej spojrzenie Teresy niż pieniądze; wyobraża sobie jak osiądą w chatce przy strumyku, będą jeść mleko i owoce, słuchać słowików i wzdychać. Starosta upewnia się, że Szarmancki naprawdę nie chce posagu, bo on wbrew pozorom nie ma pieniędzy i źle u niego będzie ze zbiorami w tym roku
Starościna chce, żeby jej mąż zburzył karczmę (z której Żyd płaci mu 2 tys. arendy), bo jej psuje widok z chatki na lato i wiosnę, a zamiast młyna chce kaskadę. Starosta na początku nie chce się zgodzić, więc ona mówi, że jej posag wystarczy na kaskadę, ale jeśli chce być dla niej okrutny to ona odejdzie. Starosta się godzi. Omdlałą Starościnę wynoszą słudzy. #